Rozmowa z Agatą Marzec, autorką debiutanckiego tomu opowiadań „Reminiscencje”
 
Pani Agato, spotkanie rozpoczęła Pani od zapytania nauczycieli-bibliotekarzy o książki, które były najważniejsze dla nich w okresie młodości. A jaka książka była formacyjna dla Pani?
W okresie dorastania wprost "pożerałam" książki, więc wiele lektur miało na mnie bezpośredni wpływ. Uwielbiałam powieści Balzaca, zwłaszcza "Jaszczur" zapadł mi w pamięć. To jedyna powieść fantastyczna mojego mistrza narracji, którego nieudolnie wtedy naśladowałam. Jest w bohaterze trochę z Fausta, trochę z Doriana Greya. To jedna z tych książek, przy których nagle myśli człowieka ulatują w inną przestrzeń. Znalazłam w niej wszystko, co mnie wtedy interesowało: głęboką analizę społeczeństwa, wątek silnej miłości mężczyzny do kobiety, chęć zdobycia szczęścia i bogactwa. Tytułowy jaszczur to tajemniczy talizman pamiętający czasy króla Salomona. Rafael przyjął go jako prezent, nie będąc do końca świadomym, że jego życie nigdy już nie będzie takie jak dawniej. Śledziłam losy bohatera z wypiekami na twarzy. Od zawsze lubiłam książki, w których jest mniej dialogów, a więcej poetyckich opisów bogatych w uniwersalne refleksje.
 
Czy są książki, do których wraca Pani wielokrotnie?
Tak, to "Imię róży", ponieważ bardzo interesują mnie czasy średniowiecza, a nikt, według mnie, nie oddał ich ducha lepiej niż Umberto Eco. Ta książka to prawdziwa duchowa uczta. Bogactwo epokowych wydarzeń i postaci, które zapisały się na dziejowych kartach (od papieży, przez władców, po wybitnych myślicieli), w połączeniu ze stylistyką i kreacją mrocznej, przytłaczającej atmosfery sprawiły, że czułam się tak, jakbym przeniknęła do średniowiecza. Wracam do tej powieści, bo zawsze odkrywam w niej coś współczesnego, choć już minionego. Druga książka, po którą chętnie sięgam po latach, to "Emancypantki" Bolesława Prusa. Świetnie obrazuje ona blaski i cienie bycia kobietą.
 
Co jest czy było Pani największą fascynacją czytelniczą – pisarz, poeta, konkretny tytuł, bohater?
Niezmiennie, od ponad 10 lat, fascynuje mnie Virginia Woolf. Znam jej książki prawie na pamięć. Śledzę jej biografię oraz wszelkie opracowania naukowe na temat tej niezwykłej Angielki, z którą czuję silną wspólnotę duchową i emocjonalną. Ja i Virginia to jedność. Połączyły nas zwłaszcza podobne lęki.
 
Jaką książkę czyta Pani obecnie?
"Morfinę" Szczepana Twardocha, którego odkryłam niedawno i który aktualnie jest, według mnie, jednym z najlepszych polskich pisarzy. Ta nagrodzona Paszportem Polityki za 2012 rok powieść rozgrywa się jesienią 1939 roku w zgwałconej (jak zwykł mawiać główny bohater) Warszawie. Mimo że osadzenie historii w czasie okupacji niemieckiej przywołuje jednoznaczne skojarzenia, w „Morfinie” brak czynów chwalebnych czy obrazów Polaka patrioty. Lubię takie literackie deheroizacje.
 
Na spotkaniu mówiła Pani o tym, jak ważna jest dla uczniów rozmowa z bibliotekarzem. Czy może się Pani podzielić swoimi doświadczeniami, może zainspirować nimi innych bibliotekarzy szkolnych?
Uczniowie bardzo chętnie wsłuchują się w opinie bibliotekarza na temat polecanych książek, często traktują go wręcz jako autorytet. To dla nas wyzwanie. Musimy być dobrze poinformowani, nadążać za nowościami wydawniczymi, znać konteksty literackie, a nawet – co ciekawsze fakty biograficzne dotyczące autorów. Młody człowiek zwykle zakłada, że bibliotekarz wie wszystko. Warto więc systematycznie rozwijać swoją wiedzę o książkach i dbać o to, by nie spocząć na laurach. Książki żyją swoim życiem, a my musimy za nim nadążać. By zachęcić uczniów do sięgnięcia po konkretne tytuły, wprowadziłam na stronie internetowej swojej szkoły, czyli "Ekonomika", cykl niebanalnych recenzji pod hasłem "MUST-READ". Zawsze pozostawiam w nich nutę tajemnicy, niedopowiedzenia, nigdy nie zdradzam zakończenia fabuły, zadaję intrygujące pytania, na które odpowiedzi uczeń musi znaleźć samodzielnie w książce. I co się okazuje? To działa! Rozbudzona ciekawość uczniów ustawia ich w kolejce do bibliotecznego biurka! Czego jeszcze oczekuje od nas młodzież? W przeprowadzonej przeze mnie ankiecie wskazała, że życzyłaby sobie jak najwięcej spotkań z niebanalnymi i ciekawymi osobami, czyli z "żywymi książkami".
 
Biblioteka, jak Pani to podkreśliła, jest ważnym miejscem w Pani życiu. I dla małej Agatki przesiadującej w bibliotece osiedlowej, i dla pani Agaty pracującej w bibliotece szkolnej. A jaka jest Pani domowa biblioteka, może nam Pani o niej opowiedzieć?
Moje mieszkanie jest mikroskopijne, więc nie mam szerokiego pola do popisu w zakresie gromadzenia zbiorów, nad czym bardzo ubolewam, ale oczywiście i tak upycham książki, gdzie tylko się da! W najbardziej widocznym punkcie domowej biblioteczki jest cała kolekcja dzieł Virginii Woolf, stanowi ona rodzaj ołtarzyka. Są też wspomnienia Witkacego, Gombrowicza, Nałkowskiej oraz teksty ubóstwianego przeze mnie Brunona Schulza. Nie brakuje też tomików poetyckich, po które chętnie sięgam w chwilach wzmożonej refleksji. Lubię twórczość Iwaszkiewicza, Szymborskiej oraz Świrszczyńskiej.
 
W tomie opowiadań „Reminiscencje” kreśli Pani piórem historie, które zdarzyły się naprawdę obok nas, opowiada Pani losy ludzi, których pewnie nieświadomie mijamy na ulicach Słupska.  Skąd inspiracja tym co tu i teraz?
Z rozmów. Mam taką bezczelną naturę, że gdy spotykam obcego człowieka w pociągu, w kolejce, na przystanku czy gdziekolwiek, gdzie się na coś czeka, zaczepiam go i nawiązuję zwykle ciekawy dialog. To niesamowite, jak bogate historie noszą w sobie ludzie! Każdy z nas jest taką skarbnicą wątków, emocji i wrażeń, często anonimową, wręcz niewidzialną, ale jednak niepowtarzalną. Poczułam potrzebę uwiecznienia tych wątków, podzielenia się ze światem tym, co czują anonimowi dla niego ludzie, zamieszkujący miasta takie jak nasz Słupsk. Poza tym, jestem uważnym obserwatorem codzienności i niektóre tematy rodzą się same, obok mnie. To życie rodzi literaturę. O każdym człowieku można by napisać ciekawą książkę. Zwłaszcza moi bliscy i sąsiedzi nie mogą czuć się przy mnie bezpieczni – uwaga – patrzę!
 
Jak Pani pisze? W ciszy czy wręcz przeciwnie, rankiem czy raczej nocą?  Pogryzając orzeszki?
W każdym warunkach i niezależnie od pory dnia. Potrafię skupić się wszędzie, wyizolować swoje myśli ze świata i zamknąć się w świecie wewnętrznym. Najczęściej wtedy mówię do siebie pod nosem, prowadzę żywy dialog ze swoim literackim "ja", popijam kawę i zanurzam widelec w jakimś pysznym cieście, najchętniej w serniku. Jestem łasuchem, więc aby stworzyć dobrą strawę duchową, muszę najpierw wykarmić się solidną strawą kulinarną. Lubię pisać wcześnie rano, zaraz po przebudzeniu się.
 
Wkrótce poznamy Pani pierwszą powieść. Czy może Pani uchylić rąbka tajemnicy? Czy rzecz działa się będzie ponownie w Słupsku?
Tak, miejscem akcji będzie Słupsk, choć w tej powieści to nie miejsce będzie najważniejsze. "Kolos na glinianych nogach" to historia Niny Ciesielskiej i Jerzego Dębskiego. Nina od wielu lat prowadzi nudne i przewidywalne życie, kontrolowane przez nadopiekuńczą matkę oraz wścibskie koleżanki z biura. Żyje samotnie, porzuciwszy dawne zainteresowania artystyczne. Jej codzienność wypełnia praca księgowej na dwóch etatach. Rutyna drażni ją i uspokaja jednocześnie. Pewnego dnia odbiera telefon od Jerzego. Ten ceniony lokalnie przedsiębiorca obiecuje jej rewolucyjną zmianę. Nina musi wybrać: albo przystanie na jego warunki i zrealizuje marzenia o lepszym życiu albo pozostanie wierna swojej bezpiecznej rutynie. Szybko odkrywa, że transfer do "Glinianej Oazy" to przekroczenie granic nie tylko jej świata.  Chcąc wywalczyć szczęście dla siebie, stanie się katem dla innych. Tymczasem Jerzy dzień po dniu będzie budował swój rzymski architektoniczny porządek, wyznając dawne ideały. I gdy Nina ucieszy się, że podbiła na arenie gladiatora, ten szybko wyprowadzi ją z błędu, doprowadzając do obłędu. Mimo to kobieta nie ustanie w trudzie leczenia go z choroby, na którą, nieświadomie, sama cierpi. Jerzy znajdzie nietypowego patrona dla swojej firmy, która stała się jego drugim domem. A Nina będzie ciągle zmagać się z szykanami "kobiety doskonałej", czyli Ines. W pewnym momencie bohaterem utworu stanie się sam czytelnik.
 
Dwa lata temu nadesłała Pani na IV Konkurs Literacki dla Nauczycieli opowiadanie „Niobe”. Tekst ten zyskał uznanie jury i otrzymał wyróżnienie. Tak zaczęło się Pani wejście w literaturę od drugiej strony, od strony twórcy. Na spotkaniu zachęcała Pani do pisania. Jakie rady dałaby Pani nauczycielom, którzy trzymają swoje teksty w szufladach albo jeszcze zamknięte w głowie?
Tak, rzeczywiście udział w zorganizowanym przez Państwa konkursie otworzył mnie na pokazanie swoich tekstów czytelnikom i wydawnictwom. Wcześniej nie sądziłam, że mogą się one komukolwiek spodobać. Pisałam dla siebie, by ubrać w słowa własne myśli. Po otrzymaniu tytułu laureata uwierzyłam, że moje słowa mają moc docierania do innych ludzi. A potem wypadki potoczyły się już same: wydałam książkę "Reminiscencje", zostałam nagrodzona w kilku innych konkursach ogólnopolskich. Dlatego, Drodzy Nauczyciele, nie wstydźcie się swoich emocji i nie bójcie się podzielić nimi z jury! Oczywiście, nad napisanym tekstem zawsze trzeba trochę popracować, w końcu pisanie to warsztat, zawsze można go udoskonalić. Ale warto, bo staje się to niepowtarzalną przygodą, a potem – sposobem na szczęśliwe życie!
 
Bardzo dziękuję za rozmowę. Czekamy na Pani nową książkę!
Jolanta Betkowska
  

Zobacz również

Wyszukaj na stronie

Anuluj wyszukiwanie